Przypisani Północy
Stowarzyszenie Kulturalne z siedzibą w Olecku
Byli mieszkańcy parafii
Świętajno odwiedzają swoje rodzime miejscowości w powiecie oleckim.
Byli mieszkańcy parafii Świętajno odwiedzają swoje rodzime miejscowości w
powiecie oleckim. Nawet po czterech dziesięcioleciach, które upłynęły od
rozstania z naszą ojczyzną, podróże do przeszłości nie straciły nic na
atrakcyjności. Wrześniowa wycieczka autokarowa 1986 dla ponad 50 osób na Mazury,
do krainy spokojnych jezior i ciemnych lasów – wszystko naraz, była prawdziwie
fascynującym przeżyciem.
Jeszcze przed rozpoczęciem podróży nastąpiło pierwsze rozczarowanie. Planowana
baza wypadowa, jaką miało być Olecko, została zmieniona na odległy od niego o 46
km Augustów, czyli dawniejsza Polska Kongresowa, a zarazem centrum pojezierza
polskiego.
3. września o wczesnych godzinach wieczornych zebrała się duża część uczestników
wycieczki w Detmold w domu Gottfrieda Borowskiego, mojego towarzysza od
bierzmowania, w którego gestii leżały sprawy organizacyjne.
Czas
pozostały do przewidzianego odjazdu upłynął jak w mgnieniu oka. Mogliśmy poznać
się wzajemnie, ja zaś skróciłem sobie czekanie oglądając piękne slajdy
przedstawiające Mazury i dalszą okolicę: Frombork, Malbork i Gdańsk.
Na krótko przed północą został podstawiony autokar firmy „Stanie” z Detmold i po
załadunku bagaży wyruszyliśmy w drogę do ziemi ojczystej. Prowadziła ona przez
Salzuflen, Herford oraz Hannover, gdzie dołączyli do nas ostatni podróżni.
Wprawdzie odprawa na granicy DDR i Polski przebiegła normalnie, ale zajęła dużo
cennego czasu. Tym sposobem dotarliśmy, czyniąc kilka niezbędnych przerw, po 24
godzinach do centrum wypoczynkowego w Augustowie. Należy też wspomnieć, że
podczas jazdy byliśmy dobrze zaopatrzeni w napoje. Około północy otrzymaliśmy
kolację, po czym położyliśmy się do łóżek z uczuciem dobrze zasłużonego
odpoczynku. Niestety nie był to hotel lecz obiekt sportowy, po większej części
wyposażony w pokoje czteroosobowe, co już na starcie budziło nasze
niezadowolenie, zwłaszcza że niektórzy współtowarzysze musieli nocować w innym
domu centrum sportowego.
Jeżeli
chodzi o wyżywienie i opiekę, to nie można było temu nic zarzucić, dlatego też
wielkie było zdziwienie personelu, kiedy to następnego dnia (po tym jak trochę
się rozejrzeliśmy, podziwiając piękno otoczenia) udaliśmy się w dalszą trasę do
Giżycka.
Przekwaterowanie do centrum pojezierza mazurskiego zawdzięczamy staraniom naszej
szarmanckiej przewodniczki Bogumiły z Gdańska oraz kierowcy Erhardowi Stanie,
który urodził się i wychował w Mikołajkach, a przed 25 laty został przesiedlony
do Niemiec. Dzięki dobrej znajomości języka polskiego był on dla nas znakomitym
pośrednikiem podczas pobytu na Mazurach.
Wyruszyliśmy w podróż przez polskie miejscowości Janówkę, Raczki, które leżą w
pobliżu dawnej granicy niemiecko – polskiej, następnie koło Cimoch dotarliśmy do
naszego powiatu Olecko, który za czasów naszego dzieciństwa nazywał się Oletzko.
Przejeżdżając
przez Niedźwiedzkie osiągnęliśmy Wieliczki, gdzie zatrzymaliśmy się na krótki
odpoczynek, zwiedzając tam stary i godny obejrzenia kościół drewniany.
Ów historyczny kościół, gdzie dzisiaj wzniesiono między dawnym pomnikiem
wojennym, a kościołem wielki krzyż drewniany, przywołał u niektórych
współtowarzyszy odległe wspomnienia. Odbywały się tu chrzty, bierzmowania,
wesela, jak też pogrzeby odprawiane przez ostatniego proboszcza Marienfelda.
Wielu pamiętało jeszcze jego poprzednika, znanego proboszcza Kelcha. Byliśmy
zaskoczeni wnętrzem kościoła szczególnie widokiem rzeźbionego obrazu ołtarzowego
i żłóbka. Bardzo interesująca była również empora organowa.
Po zwiedzeniu świątyni spotkaliśmy się z miejscową ludnością, kiedy to udało się
nam sprawić radość dla młodzieży za pomocą kilku drobnych uwag. Stąd udaliśmy
się przez Olecko do odległego o 56 km Giżycka, zwanego perłą Mazur, gdzie
wreszcie znaleźliśmy w hotelu „Wodnik” satysfakcjonujący nas kwaterunek.
Zrozumiałe jest, że nasi ziomkowie chcieli wpierw zobaczyć swoje miejscowości
rodzinne w powiecie oleckim, zwłaszcza że dla większej części była to pierwsza
podróż po wojnie w te strony.
Pojechaliśmy
więc z panem Erhardem Stanie autokarem do Świętajna – naszej dawnej parafii –
gdzie spora część z nas wyruszyła taksówką, na piechotę, czy też prywatnie do
pobliskich miejscowości: Orzechówka, Sulejek, Giż, Połomu, Krzywych. Dla pana
Otta Gerß, który zobaczył po latach swoją rodzinną miejscowość, były to
szczególnie bolesne wrażenia. Gdyż miejsce gdzie stał dom jego rodziców, było
opustoszone, ostatecznie jednak dał się utulić pięknem zachowanej przyrody i
wspaniałego jeziora. Nasza gospodyni Valerien Leszcznska, zamieszkała wcześniej
w Krzywem, a obecnie w Świętajnie, była tak miła, że zawiozła nas tam swoim
małym fiatem. Nie będę zbyt obszernie rozpisywał się o miejscowości Krzywe i
jego obecnych mieszkańcach, ponieważ w ostatnim Treuburger Heiamtbrief ukazał
się o tym rozległy artykuł. Aby powiedzieć za Siegfriedem Lenzem: „Moje drogie
Sulejki” , chciałbym tu dodać, że odwiedziny rodziny mieszkającej na ziemi
należącej wcześniej do siostry pana Otto Gerßa, bardzo go ucieszyły i wywołały
głębokie wrażenie. Nie tylko, że miejsce to było w bardzo dobrym stanie, ale
muszę tutaj też stwierdzić, że tradycja mazurskiej gościnności kontynuowana jest
również wśród Polaków. Tym sposobem Sulejki pozostały piękne i wzrokiem
powędrowaliśmy ponad jeziorem Święcajty ku naszej miejscowości parafialnej.
Valerien zrobiła z nami jeszcze krótką wycieczkę po ukończonej drodze do młyna w
Połomie. W miejscu tym wije się przez las rzeczka Ełk wychodząca z jezior Łaźno
(Haschnersee) i Litygajno, a przyroda jest równie romantyczna jak za naszych
czasów. Stąd dojechaliśmy do majątku Połom, gdzie stwierdziliśmy z radością, że
droga do Garłówki (Gorlowken) również jest odnowiona. Po południu tego samego
dnia odwiedziliśmy w Świętajnie nasz kościół, który na naszą prośbę otworzył
długoletni proboszcz tej parafii ks. Henryk Kondraciuk, a nawet pozwolił się
razem z nami sfotografować przed wejściem do świątyni.
Ja osobiście znałem ks. Kondraciuka z wcześniejszych spotkań w latach 70.
Szczególnie pamiętne było jego noworoczne kazanie w 1977r, w którym wygłosił
kilka znaczących pod adresem mieszkańców swojej gminy, min. kładąc im na serce
powstrzymanie się od nadużywania alkoholu.
Długoletni
proboszcz parafii ks. Henryk Kondraciuk wyszedł naszej prośbie naprzeciw,
pozwalając się z nami sfotografować przed wejściem do kościoła.
Gdy oznajmiłem mu, że nie mało z nas zostało tutaj ochrzczonych, a także
przystąpiło do bierzmowania, stał się niezwykle otwarty i wprowadził naszą grupę
do świątyni. W ostatnim dziesięcioleciu kościół nie tylko zmienił się
zewnętrznie, ale był także restaurowany i odnawiany wewnątrz. Koszty pokrywają
parafianie, ponieważ państwo nie pobiera podatku kościelnego. Wielkość parafii
pozostała taka sama, jak za naszych czasów. Podczas odwiedzin wielu z nas mogło
stwierdzić, że usunięte zostały obie boczne empory. Uczyniono to, zaledwie przed
paroma latami, ze względów bezpieczeństwa. Przy okazji odnowiono posadzkę, okna
i ołtarz. Ścianom nadano nowy kolor. Z uzasadnioną dumą ksiądz wskazał na
organy. Pochodzą jeszcze z naszych czasów, a że działają bez szwanku, mógł nas
przekonać własnoręcznie, grając na nich, sam proboszcz. Był to piękny wkład w
pojednanie między narodami, otwierający nasze serca i dodający szczodrobliwości
przy dobrowolnej ofierze na potrzeby świątyni.
W gruncie rzeczy Świętajno mało zmieniło się przez ostatnie lata. Pozytywnie
należy ocenić ulicę, która w tym czasie została na nowo pokryta asfaltem. Droga
ta pozostawiała wiele do życzenia jeszcze przed wybuchem II Wojny Światowej.
Na początku lat 80. nieraz była nieprzejezdna i wymagała renowacji. Jeszcze
podczas moich pierwszych odwiedzin w 1983 mogłem uwiecznić na zdjęciu
pozostałości dawnego dworca kolejki wąskotorowej, gdzie można było nawet
odczytać nazwę Świętajno, lecz w międzyczasie została ona zamalowana.
Kościół
został odnowiony nie tylko na zewnątrz ale także od środka. Zdjęcie przedstawia
środkowe przejście i kilku naszych uczestników, uważne słuchających księdza
grającego na organach.
Gdy wszyscy zeszli się na ustalony czas do jazy powrotnej do Giżycka
pożegnaliśmy się z miejscowością, która od naszej młodości jest dla nas tak
droga.
Mając na względzie zaawansowaną porę roku, udaliśmy się naszym autokarem
następnego dnia w kierunku Mikołajek. Pod względem pogody Bóg był dla nas
łaskawy, ponieważ zaś niektórzy z nas nie znali tej trasy, nasza podróż była
nieoceniona w ukazywaniu piękna Mazur. Owa kraina cichych jezior, ciemnych lasów
fascynowała każdego człowieka, który miał okazję cieszyć się tą nienaruszoną
przyrodą, a nam dotarło do świadomości, że straciliśmy wszystko przez tą
bezsensowną II Wojnę Światową.
Nostalgia jest pielęgnowana również wśród Polaków, świadczy o tym to, że ciągle
jeszcze można zobaczyć pod mostem, podobnie jak za naszych czasów, znaną nam
wszystkim zaporę „ogier stynkowy” . Podczas podróży łodzią od Giżycka w stronę
Rucianej Nidy robi się tu często stacje przestankową. (W 1516 roku wybudowano
drewniany most w Mikołajkach w miejscu, gdzie dziś jest kładka dla pieszych.
Połączył on Mikołajki z wsią Kozłowo. Most ten był na podporach drewnianych,
jarzmowych. Leżał tak nisko nad wodą, że dla przepuszczania pod nim większych
łodzi musiano podnosić klapę wbudowaną w jezdnię mostu. Od łodzi, przepływającej
pod mostem pobierano myto. Aby ułatwić kontrolę, przerzucono przez jezioro
bdługą belkę, przymocowane do filara. Lud mazurski miał złośliwie nazwać tę
zaporę: „Stinthengst” (ogier stynkowy).
Miejscowość ta posiada dobre zaplecze gastronomiczne, możliwości czynienia
zakupów i jest znakomitą bazą startową dla jazdy łodzią na największym mazurskim
jeziorze, Śniardwach (Spirdingsee). Nic więc dziwnego, że wszyscy skorzystaliśmy
z okazji, aby zrobić krótką przejażdżkę po tym jeziorze. Jakże wielkie było
nasze zdziwienie, gdy po zawrocie ujrzeliśmy naszego kierowcę p. Stanie
machającego nam z małej łodzi sportowej tzw. „ślizgacza”. Udało się jemu, jako
rodowitemu mieszkańcowi Mikołajek, to co w gruncie rzeczy zabronione jest
zwykłemu śmiertelnikowi na mazurskich jeziorach.
Na naszej dużej łodzi nie brakowało oczywiście rozrywki i napojów
bezalkoholowych. Ostatnio nie można spożywać na łodziach alkoholu nawet w
godzinach popołudniowych, ponieważ doszło do jakichś wypadków, co jak widać
świadczy o tym, że Polak lubi urozmaicić sobie życie.
Teraz w programie było zwiedzanie miasta Olecka i właśnie tu, w pobliżu dworca,
pan Stanie uraczył nas porcją świeżo uwędzonego węgorza, który u nas wprawdzie
jest bardzo pożądanym, ale zarazem bardzo drogim delikatesem. Ryba ta w Polsce
jest bardzo lubiana. Często serwowano nam ją podczas prywatnych odwiedzin. Wraz
z alkoholem, podawanym dla zdrowia oczywiście, rybka wszakże lubi pływać, jak to
się mówi. Prowadząca do placu rynkowego ulica Kolejowa przypominała poprzez
liczne stare budynki o dawniejszych czasach, z kolei nowe ukształtowanie samego
placu rynkowego, należącego niegdyś do największego w Niemczech, bardzo nas
zaskoczyło; nie tylko w pozytywnym znaczeniu. Niektórzy żałowali, że nie
pozostawiono wszystkiego tak, jak to było za naszych czasów. Lecz wydaje się to
obecnie tu żyjącym Polakom mało przeszkadzać, utworzyli park, który rozciąga się
od szerokiego frontu góry kościelnej i jest dobrze odbierany przez mieszkańców.
Rzeka Lega w Olecku oczarowuje spacerowiczów również dziś swoją romantyką.
Mogliśmy także stwierdzić, że nowy kościół w stanie surowym jest prawie
ukończony i będzie wzbogaceniem krajobrazu miejskiego. Stara wieża ciśnień
pozdrawia z daleka zwiedzających miasto, którego dobro leży nam bardzo na sercu,
ponieważ jest to przecież nasze miasto powiatowe.
Do najpiękniejszych przeżyć związanych z naszą wycieczką należał spacer w ten
piękny późnoletni dzień na dół do Legi i dalej koło uroczego jeziora, następnie
przez most drewniany do kąpieliska, a później w górę do obiektów sportowych by
przejść przed Powiatowym pomnikiem ku czci poległych. Na obiad zebraliśmy się w
restauracji znajdującej się przy rzeczce, potem zostało jeszcze trochę czasu na
małe zakupy, zanim ponownie zgromadziliśmy przy dworcu do powrotu.
Olecko miało największy rynek, z kolei Ełk uchodził za stolicę Mazur, a Giżycko
nazywano Perłą Mazur, którą zostało po dziś dzień. W samym środku urzekającego
pojezierza Giżycko jest centralnym punktem wyjścia dla większych rejsów statkiem
na północ i na południe. Angerburg, noszący dziś obco brzmiącą dla nas nazwę
Węgorzewo, czy leżąca na południu Puszczy Piskiej miejscowość Ruciane Nida,
znana już wcześniej jako Rudczany, są stacją końcową dla tych rejsów i
popularnymi miejscowościami wypoczynkowymi. Ruciane Nida jest dziś otwarta na
turystów z zagranicy i cieszy się dużym powodzeniem. Przy obecnie państwowej
Żegludze Pasażerskiej można zdecydować się do ostatniej chwili, w leżącej przy
brzegu jeziora Niegocin (Löwentinsee) giżyckiej przystani, czy wybrać podróż
jednym z liniowych statków do północnej części rezerwatu jezior mazurskich, czy
też udać się na południe w dłuższą trasę przez Mikołajki do Rucianej Nidy. Nasi
współtowarzysze uczestniczyli w obu rejsach, choć nie zawsze do ich stacji
końcowych. Za naszych czasów wydarzeniem samym w sobie była podróż kanałem
łączącym oba jeziora od Niegocina do Mamry.
Odwiedziny pomnika wojennego są przeżyciem, które jest warte przemyślenia.
Wtedy najczęściej trzeba było podnosić most, dzisiaj nie jest to prawie
konieczne, ponieważ przy obecnych łodziach motorowych jest możliwość opuszczania
lub kładzenia takielunku. Zaletę tę posiadała również nasza łódź liniowa, którą
wynajęliśmy dla siedmiu osób na przejażdżkę kanałem do jeziora Mamry za 4600zł .
Zrobiliśmy to ponieważ nie było żadnych rejsów liniowych ani nie można było
wypożyczyć małej łodzi, tym sposobem obróciliśmy w dwie godziny. Tak, również
tego rodzaju przeżycia mogą urozmaicić podróż do ojczyzny, sprawiając nam
ogromną przyjemność, zwłaszcza że Opatrzność podarowała nam piękną pogodę.
Większości z nas udało się odbyć tę podróż podczas wspaniałej słonecznej
niedzieli, kiedy Otto i ja byliśmy w Krzywem.
Podobnie jak wszędzie, także dużo zmieniło się w Giżycku. Wiele budynków z
przeszłości zostało zastąpionych przez nowe domy i miejsca. Tak jak w Ełku stoją
tu jeszcze koszary spełniające swoją pierwotną funkcję. Do znanej starszym
pokoleniom twierdzy Boyen można było jeszcze za naszych czasów dojechać koleją.
Z powodów techniczno-dojazdowych przeniosło Giżycko swój plac rynkowy, podobnie
jak to się stało w Olecku, z centrum miasta do miejsca lepiej się do tego
nadającego. Po prawej stronie ulicy Ełckiej stał niegdyś sklep z towarami
kolonialnymi wraz z restauracją Ferdinanda Kopka. Pracowałem tam przed II Wojną
Światową przez krótki czas w 1938r. Dom ten i prawie wszystko inne już nie
istnieje. Kościół ewangelicki umiejscowiony na froncie dawnego rynku stoi na
swoim miejscu od czasów reformacji. Na początku znajdował się tam mały kościółek
drewniany. W 1633 wzniesiono masywny kościół bez wieży, którą dobudowano 9 lat
później. Już 24 lata po tym, w roku 1657 prawie całe miasto oraz kościół zostało
spalone przez Tatarów.
1687 kościół zostaje ponownie zostaje zniszczony przez pożar.
1709 kościół zostaje odbudowany. Na dżumę umiera 800 osób, a wkrótce cała
ludność miasta.
1812 przez miasto odbywa się przemarsz liczącej 60 000 żołnierzy armii
Napoleona.
1822 2/3 miasta zostaje zniszczone przez katastrofalny pożar. Żywiołowi ulega
również kościół.
1826- 27 zostaje zbudowany kościół wg projektu sławnego europejskiego architekta
K. F. Schinkela.
1881 kościół przebudowano do dzisiejszego kształtu.
1946 miasto otrzymuje nazwę Giżycko na cześć ewangelickiego pastora, wielkiego
patrioty i bojownika o polskość Mazur, Gustava Giseviusa (1810-1848).
„JEZUS CHRYSTUS WCZORAJ I DZIŚ, TEN SAM TAKŻE NA WIEKI”. Hebr. 13, 8
Napis ten umieszczony jest na tablicy na placu przed kościołem. Ten jedyny chyba
w swoim rodzaju kościół zaskakuje. Jest tam wypisana w języku polskim i
niemieckim historia gminy, przy czym uwzględniona jest nazwa Lötzen. Z tego
powodu uwieczniłem na przeźroczach obie tablice, skromne wnętrze oraz wygląd
zewnętrzny. Po obydwu stronach dawniejszego rynku w centrum miasta znajdujemy
dziś sklepy, kawiarnie, kino, restauracje i miejsca spotkań. Wewnątrz równolegle
biegnących ulic znajduje się szereg drzew. Szczególnie interesujące są dla nas
odwiedziny targu, czuje się przeniesionym w dawno minione czasy.
Na wszystkich targowiskach mazurskich miast można zobaczyć podobnie jak kiedyś
wozy zaprzężone w konie na (Panjewagen) oponach gumowych. Drobni rolnicy
dostarczają na targ część swoich płodów rolnych.
Na targu dostać można między innymi żywy drób i inną nierogaciznę. Dzięki swojej
ofercie, która nie podlega przez państwo opodatkowaniu, chłopi mogą wzbogacać
jadłospis mieszkańców miasta a poza tym zapewnić swój własny byt. Ich towar jest
o wiele wyższej jakości, ale też droższy.
Ludzie na wszystkich rynkach, czy to w Olecku czy tutaj, targują się i handlują.
Tak więc w dniu targowym panuje bardzo ożywiona atmosfera.
Niemałym wyzwaniem były dla nas odwiedziny w katolickim sanktuarium w Świętej
Lipce (Heiligelinde) wybudowanym w stylu barokowym przez Jezuitów (1687-1704),
miejscu modlitwy znajdującym się na południowy zachód od Kętrzyna oraz połączony
z tym wypad do Wilczego Szańca (Wolfschanze), byłej kwatery głównej Adolfa
Hitlera. Jest to miejsce pamięci o czasie, naznaczonym przez krew i łzy, który
zalicza się szczególnie dla nas Niemców do najczarniejszych momentów w historii.
Przed odjazdem ustawiliśmy się jeszcze przed hotelem do pamiątkowego zdjęcia.
Następnie po krótkim pobycie w Olsztynie udaliśmy się wzbogaceni w wiele wrażeń
w drogę powrotną do Niemiec.
Na podstawie: „Treuburger Heimatbrief" nr 14/1987 Autorstwa Wilhelma Kolossa
z Bielefeld
Tłumaczenie: Koło Miłośników Ziemi Oleckiej przy Stowarzyszeniu "Przypisani
Północy" w Olecku
Opracowanie fotografii: J. Kunicki |